Strony

piątek, 24 czerwca 2016

227. Najlepiej to nie chorować... Cz.2.

Witam was kochani :)
Dziś kolejna część postu o mojej walce z NHS'em... Kto czytał cz.1 ten wie... Dla tych którzy nie czytali przypomnienie tu.

A więc skończyło się na tym, że czekałam na wizytę do ortopedy.
Hmmm... doczekałam się owej wizyty (12 kwietnia) i owszem :) Pani doktor bardzo miła, nie powiem. Szybko przystąpiła do badania. Padały kolejne pytania: co się stało, kiedy, jak, i cały magiel od początku. Kurcze, tyle razy to już przerabiałam na tym nadgarstku, że z zamkniętymi oczami potrafię powtórzyć regułki lekarzy :) Nareszcie, jakieś pół godziny później, owa pani doktor zleciła mi kolejny rentgen. Jak to ujęła w celu porównania stanu urazu w dniu dzisiejszym (kwiecień) z poprzednim zdjęciem (robionym w listopadzie)...
Tutaj znowu czekanie, brytyjski standard :) Tym razem jednak panie się postarały i zrobiły mi dwa a nie jedno zdjęcie... Zanim zdążyłam wrócić do lekarza zdjęcie już na mnie czekało. Pani doktor popatrzyła na wynik, potem podotykała rękę, kolejny raz look na zdjęcie i po 10 minutach życzliwie spojrzała na mnie. Decyzja... Jest uraz, jednak żeby stwierdzić co jest dokładnie przyczyna opuchlizny i bólu trzeba zrobić rezonans z kontrastem... Da to dokładny obraz tkanek miękkich... Aha, pomyślałam, no dobra tylko ile znów będę czekać na badanie. Pani doktor szybko rozwiała moje wątpliwości, czekanie na samo badanie potrwa jakieś cztery tygodnie a czekanie na wynik kolejne trzy tygodnie...Cóż, nic innego mi nie zostało jak znów uzbroić się w cierpliwość i czekać.
W międzyczasie miło pani doktor zleciła mi fizjoterapię. Zupełnie  nie wiem po co. Mylicie się jeśli myślicie, że zajęcia miałam codziennie pod kontrolą fizjoterapeuty. Za łatwo by było. Spotkania miałam tylko trzy w ostatnich trzech miesiącach. Pierwsze by zlokalizować problem i zlecić ćwiczenia, a kolejne by tylko sprawdzić jakie są postępy. Niestety tutaj fizjoterapeuta jest tylko od pokazania ćwiczeń i potem kontrolowania postępu :)
Ale wracając do rezonansu. Badanie miałam 25 maja, czyli grubo ponad miesiąc od wizyty. Nie polecam wstrzykiwania kontrastu, nic przyjemnego :( A kolejną wizytę z moją panią doktor miałam dokładnie przedwczoraj, czyli tez około miesiąca po.
Kto myśli, że sprawa się wyjaśniła ręka do góry :) Zaskoczę was, a może i nie... Po rezonansie pani doktor zgłupiała jeszcze bardziej. Radiolog opisujący zdjęcie napisał, że według niego to jest zwapnienie w tkankach miękkich. Czyli prosto mówiąc, tworzy się kolejna niepotrzebna kostka. Jednak pani doktor stwierdziła, że nie jest specjalistą w tej dziedzinie i woli się upewnić. Dlatego wczoraj miała skonsultować się z owym radiologiem i da mi znać co i jak. Jeśli to się potwierdzi to czeka mnie kolejne badanie, tomograf a potem być może usunięcie owej kostki. Ale jeśli będzie tak jak ona mówi tylko problem tkanek miękkich to wystarczy zastrzyk blokady.

No więc czekam na list i znów uzbrajam się w cierpliwość. Ciekawe na jak długo mi jej starczy, bo czuję, że powolutku jest już na wykończeniu.

***

Wcześniej pisałam wam też, że od połowy marca jestem na zwolnieniu. Dokładnie minęło już ponad trzy miesiące. Zapytałam więc pani doktor ile jeszcze to potrwa, bo przecież nie mogę siedzieć bezczynnie na zwolnieniu. Powiedziała, że w takim razie mogę wrócić do pracy i zobaczymy jak to będzie. Hmmmm, no spoko jak dla mnie bomba. Powiem wam, że już za długo to trwało i zaczynało mi doskwierać dziwne uczucie. Nie żeby nuda, co to to nie. W domu przy moich maluchach o nudzie nie ma mowy :) Ale czegoś mi brakowało jednak. Zadzwoniłam od razu do menadżerki i dałam jej znać, że wracam do pracy po 30 czerwca. Była szczęśliwa... :)
Tak więc oficjalnie zaczynam w sobotę 2 lipca a od 3 jestem na urlopie :) Hihihi
Praco przybywam!!!

 ***

Jest jeszcze jedna kwestia dotycząca tej sprawy...
Mianowicie to, że konsultowałam się z adwokatem w sprawie wszczęcia jakichkolwiek kroków. Gdyby nie błąd w opisie zdjęcia rentgenowskiego i błahe podejście lekarza rodzinnego to może już miałabym spokój. Jednak sprawa toczy się dalej a ja mam dyskomfort lewej ręki. Ciężko mi pracować, no i uraz pogłębia się z dnia na dzień.
Adwokat rozpatrzył sprawę i ku mojemu zadowoleniu podjął się poprowadzenia jej :)
Yuuupi... Niech wiedzą, że z nami obcokrajowcami nie ma tak łatwo. Niech nie uważają, że jesteśmy niedouczonymi debilami i tańczymy tak jak nam zagrają.

No to trzymajcie kciuki i do zobaczenia w części trzeciej :)

poniedziałek, 6 czerwca 2016

226. Przemyślenia

Na dworze taki skwar, że nie da się wytrzymać... Byłyśmy jakiś czas ale dłuższe siedzenie na słonku grozi jakimś udarem. Gdyby nie dziewczynki to ja pewnie smażyłabym się cały dzień. Kocham taką pogodę i tak naprawdę teraz dopiero odzyskuję energię i chęć do życia. Ale im to raczej nie służy :) Amelka teraz drzemie, a Andy woli pobawić się swoimi figurkami :) 


Z Amelką byłyśmy wcześniej na dworze... Ależ miała radochę jak zobaczyła klatkę dla chomika :) Jeszcze nie wie co się święci hihihi A. obiecał Andy, że po powrocie z wakacji zamieszka z nami nowy domownik :) Ciekawa jestem jak dziewczynki zareagują na chomiczka :)


Dużo się ostatnio wydarzyło... Czasami nawet myślę, że za dużo.
Parę dni temu dostaliśmy bardzo złą informację z Polski. Kuzyn mojego męża parę dni temu miał wypadek. Potrącił go samochód na przejściu dla pieszych w Krakowie. Było ciemno, dwupasmówka, dość duży ruch. Wersja jest taka, że spieszył się na tramwaj i wtargnął na czerwonym świetle. Być może, ponieważ mimo młodego wieku miał problemy ze wzrokiem, nosił okulary. Teraz nie jest ważne czy to jego wina czy nie. Teraz toczy się jego największa walka... o życie. Dziś kolejny raz dzwoniliśmy i jak na razie stan nadal jest ciężki ale stabilny. Jest w śpiączce farmakologicznej. Przeszedł już dwie operacje, dość skomplikowane, jedna na nogi a druga na kręgosłup.Przed nim jeszcze długa walka ale modlę się by z tego wyszedł cało... 
W jednej chwili uzmysłowiłam sobie jak kruche jest nasze życie... Zawsze byłam wdzięczna za to co mam, ale dziś jeszcze silniej będę dbać o swoje szczęście i swoją rodzinę. To w życiu jest najważniejsze.

***

A jeśli mowa o rodzinie...
4 czerwca, dokładnie pięć lat temu, poprzysięgliśmy sobie z moim A. 'miłość i wierność'...
Dziś nadal jesteśmy szczęśliwi i zakochani... I choć czasem i nad naszym związkiem pokazują się czarne chmury to mimo wszystko jesteśmy razem, bo się KOCHAMY...


Skarbie dziękuję Ci za cierpliwość, za miłość, za wsparcie i bezpieczeństwo...
Dziękuję Ci za nasze dziewczynki, które są promykami w naszym życiu...
Bez Was moje życie byłoby niepełne...
Kocham Was najmocniej na świecie!!!