Strony

środa, 27 kwietnia 2016

223. Apel do ludzi o dobrych sercach...

Witajcie!!!
Piękne słońce za oknem.
A u Was jaka pogoda?
Mam nadzieję, że też niezła... Bo dziś wyjątkowo potrzebuję Waszej energii i ciepła.

Chciałabym Was kochani prosić o jak największą pomoc dla małej Amelki.


Tą piękną i silną kruszynkę poznałam parę miesięcy temu na IG jej mamy Ani. Od razu się w niej zakochałam. Stała się mi bardzo bliska, bo razem z moją Amelką są w podobnym wieku. Serducho mi się kraje jak widzę jej codzienną walkę.


Amelka urodziła się 25 marca 2015 roku i choruje na artrogrypozę. Jest to grupa objawów o różnej etiologii polegająca na występowaniu wrodzonych, wielostawowych przykurczy. Choroba zajęła jej cztery kończyny i powoduje jej niepełnosprawność. Amelka przeszła już kilka operacji jednak najważniejszą częścią leczenia jest rehabilitacja, która może bardzo poprawić jej sprawność. Niestety rehabilitacja jest bardzo droga więc Amelka potrzebuje naszej pomocy.


Ania, mama Amelki, to twarda kobitka i robi wszystko by pomóc swojej córce. Chciałabym ją wesprzeć i pomóc głośno mówić i prosić o darowizny na rehabilitację dla Amelki. Obie nie poddają się i walczą każdego dnia.



Kochani...
Nie bądźmy obojętni... Jeśli nie drobną kwotą to choć słowem i modlitwą wesprzyjcie to małe słoneczko... Wspomnijcie swoim znajomym, rodzinie, współpracownikom, sąsiadom... Dla nas może to być drobnostka... Dziś Amelka potrzebuje pomocy a kto wie czy jutro to nie będzie ktoś z nas.


Amelka czeka na turnus rehabilitacyjny w lipcu więc dajmy z siebie wszystko i wpłacajmy pieniążki...
Wierzę w nas :)

PS. Wszystkie zdjęcia Amelki umieszczone są za zgodą jej mamy Ani... Kochana trzymam za was obie mocno kciuki i mam was w swoim serduchu ❤
A Wy moje kochane blogerki jeśli chcecie na bieżąco śledzić postępy Amelki to zapraszam was tu, Ania najlepiej pokaże wam z czym zmagają się na co dzień :)

sobota, 23 kwietnia 2016

222. Coraz starsza i coraz mądrzejsza... Czyli kolejne etapy za nami.

O nie nie nie :) Nie mówimy tu o mnie.
Znacie mnie doskonale, że najlepiej pisze mi się o moich skarbach. I dziś też tak właśnie będzie. A dokładniej tylko o Andrei.

Andrea jest przedszkolaczkiem, już od półtora roku. Na szczęście dla nas polubiła przedszkole od pierwszego dnia. Był moment, że z płaczem zostawała ale to było chwilowe, wszystko unormowało się na nowo gdy się przyzwyczaiła do nowej grupy. Teraz jest znów cudownie :) Andy jest zadowolona a rodzice szczęśliwi.
Tydzień temu Andy znów zmieniła grupę. Teraz jest w grupie Pre-school, czyli takiej która przygotowuje dzieciaki do szkoły, a raczej Przedszkola w Szkole :) Wszystko to trochę pokręcone. Ja sama nie rozumiałam tego ich systemu nauczania dopóki nie zaczęłam się nad tym zagłębiać dokładniej :) Mniej więcej wygląda to tak, że można posłać dziecko do szkoły kiedy skończy 3latka. Czyli jak moja Andrea urodziła się w marcu 2013r to szkołę zaczyna we wrześniu 2016r. Ale jeśli dziecko urodziło się już w październiku, listopadzie bądź grudniu 2013r to musi już czekać do września 2017r. No więc jak pisałam pokręcone to jak diabli :) My z A. zdecydowaliśmy się na wcześniejszą naukę dla Andy po raz ze względów finansowych (za przedszkole się płaci a za miejsce w szkole nie), a po dwa z ograniczeń czasowych. Przez pracę i studia ciężko czasem pogodzić opiekę nad dziewczynkami.





Pierwszy tydzień w 'starszakach' minął super. Pani powiedziała, że Andy świetnie sobie radzi z reszta dzieciaków, świetnie się z nimi komunikuje i bardzo chętnie bierze udział we wszelkiego rodzaju zajęciach. Dużo maluje i śpiewa.
Andy bardzo dużo nauczyła się w przedszkolu :) Kończąc dwa latka umiała liczyć do dwudziestu w dwóch językach, rozpoznaje świetnie kolory i już potrafi powiedzieć proste zdania w języku angielskim :) No i dużo dużo więcej :) Dlatego cieszę się, że tam jest i nie uważam by dzięki temu była mniej szczęśliwsza.

Czasem jak na nią patrzę albo jak ze mną rozmawia to wydaje się, że ma więcej niż trzy latka... Ale to jeszcze taki mój maluszek. Choć dla mnie to chyba zawsze będzie moją małą gwiazdką :)


***



Do tych naszych małych sukcesów doszło też odpieluszkowanie :)
Huuuuuura, nareszcie.
Długo to trwało ale wreszcie śmiało mogę powiedzieć 'Andy nie nosi już pieluszki'... Ani w dzień ani w nocy :)))
Trochę się o to bałam. Andy miała straszną blokadę siadania na nocniczek bądź sedesik. Wiedziała do czego to służy ale kiedy przychodziło co do czego to spinała się i był krzyk, że ona nie chce. w końcu dorosła, dojrzała do tej decyzji i sama z dnia na dzień zdjęła pieluszkę i zaczęła używać nocniczka. A od jakiś trzech tygodni to ja nawet nie wiem kiedy moje dziecię robi siusiu, bo potrzeby załatwia sama w łazience :) Woła mamę na pomoc tylko jak zrobi kupkę :)
Dumna z niej jestem bardzo. I kocham najmocniej na świecie :)
Odpadnie nam pakowanie pieluszek dla Andy na wakacjach, co znaczy parę kilo mniej w walizce hihihi :)))

środa, 13 kwietnia 2016

221. Czy jest ktoś chętny...

...bo mam do odsprzedania szydełkową firaneczkę.


Pewnie ją pamiętacie :) 
Jest nowa, nigdy nie zawisła u mnie w domku :( Niestety...
Do tej pory nie dorobiliśmy się karniszy hihihi Może kiedyś się to zmieni ale na razie jest dobrze jak jest...
Wymiary to 215cmx65cm. Kolor kremowy bądź lekko beżowy sama nie wiem :) Jest możliwość doszydełkowania szlufek na rurkę do karnisza (bo nie wszyscy lubią wieszać na żabki)...
Cena jest do dogadania... Więcej informacji na temat poproszę bezpośrednio na maila: swiecz.beck@googlemail.com.

Poproszę o udostęponienie, bo jeśli nie wy to może ktoś byłby chętny :)

czwartek, 7 kwietnia 2016

220. Najlepiej to nie chorować... Cz.1.

Tu, na wyspach, życie wydaje się łatwiejsze... Mniej stresu, mniej zmartwień, zwłaszcza jeśli chodzi o pieniądze... Oboje z A. pracujemy na pełny etat i możemy pozwolić sobie na wiele więcej niż w Polsce.
Niestety nie wszystko jest takie kolorowe :) Dopóki nie chorujesz jest super... Ale jak już coś zaczyna się dziać, dopiero zaczynają się schody :(

Tak naprawdę to czytając ostatni wpis Gosi z Mamelkowa, tu, postanowiłam opisać swoją historię. Bo to co się tu dzieje to istny kabaret. Choć mi wcale nie jest do śmiechu.
 Mój problem zaczął się ponad rok temu i ciągnie się niewyjaśniony aż do dziś. A dotyczy mojego lewego nadgarstka.

Zaraz po urodzeniu Amelki (9.02.2016) zaczęłam czuć ból w lewej ręce, dokładniej w nadgarstku. Z początku nic z tym nie robiłam. Najnormalniej w świecie byłam pewna, że z czasem samo przejdzie. Tym bardziej, że w ciąży miałam drętwienie rąk i położna mówiła, że to normalna dolegliwość większości kobiet w ciąży. Fakt drętwienie przeszło ale ból się nasilał. Po jakimś czasie doszła opuchlizna. Było już nawet tak, że nie potrafiłam udźwignąć rano pustego kubka do herbaty :( No masakra jakaś. Całe szczęście jeszcze byłam na urlopie macierzyńskim i w większości czynności pomagał mi A. Wielkie mu dzięki za to :*
W końcu poszłam do lekarza rodzinnego, bo dłużej już nie dawałam rady. Lekarze tu są mili i owszem. Pierwszy raz przyjęła mnie pani doktor. Wysłuchała, podotykała rękę i stwierdziła zespół cieśni kanału nadgarstka. Powiedziała, że nie może mi pomóc, że zazwyczaj takie dolegliwości same ustępują tylko potrzeba czasu. Dodała tylko, że może ochraniacz na rękę byłby pomocny. No więc podziękowałam i poszłam. W międzyczasie kupiłam owy ochraniacz i z nadzieją czekałam na poprawę.
Minęło kolejne kilka bądź kilkanaście tygodni. W międzyczasie skończył mi się urlop macierzyński i wróciłam do pracy. A poprawy nie było, ból coraz silniejszy, opuchlizna większa. No cóż, nie było rady, wybrałam się do przychodni po raz drugi. I po raz kolejny przyjęła mnie ta sama pani doktor. I tym razem z uśmiechem na twarzy wysłuchała, podotykała i dała skierowanie na prześwietlenie nadgarstka i badanie krwi na wykluczenie chorób reumatycznych. Byłam zadowolona z wizyty. W końcu może skończą się moje problemy.
Zrobiłam prześwietlenie i badanie krwi w połowie listopada. Jakiś tydzień później zgłosiłam się do przychodni omówić z lekarzem wyniki badań. Na tej wizycie przyjął mnie pan doktor. Również bardzo miły, jak oni wszyscy zresztą. Przejrzał wyniki, zobaczył nadgarstek i powiedział, że nic mi nie jest. Że jak, że co??? Przecież mnie nadal boli... Według wyników wszystko jest ok, nie mam reumatyzmu a na prześwietleniu nie wyszło żadnego uszkodzenia ani złamania. Hmmmm, no więc co mi dolega zapytałam. Pan doktor rozłożył ręce i powiedział, że może mi tylko wypisać leki przeciwbólowe. No super, tylko jak ja mam funkcjonować z tą ręką???? Jak pracować???
Nie było wyjścia, zacisnęłam zęby i starałam się normalnie funkcjonować. Leki przeciwbólowe pomagały ale nie chodziło mi by uciszyć ból tylko znaleźć jego przyczynę. Niestety nie udało się.
Tak minęły święta bożonarodzeniowe, Nowy Rok a ból nie mijał. Wybrałam się do lekarza raz jeszcze. Tym razem w gabinecie czekał na mnie inny pan doktor. Sorry ale wyglądał jakby dopiero zaczynał studia a nie je skończył i wiedział co i z czym. No nic, powiedziałam sobie 'Dam mu szansę'. No to dałam... Jak jego poprzednicy wysłuchał i powiedział, że nic innego niż jego koledzy zrobić nie może. Jedyna jego rada to żebym brała leki przeciwbólowe przed każdym dniem pracy. No myślałam, że padnę. Ale cóż mogłam zrobić.

Boziu, byłam mega wściekła. Byłam bezsilna... Bo cóż mogłam zrobić więcej???
Ale mój A., trzeźwo myślący facet od razu wiedział co mam zrobić. Wszak zbliżał się mój urlop w Polsce...
'Skonsultujesz się z lekarzem w Polsce' powiedział mój A. :)
No tak to jest myśl :) I tak też zrobiłam...
W lutym po pierwszej konsultacji z ortopedą, porobiłam wszelkie badania (zdjęcie i usg nadgarstka) i z wynikami udałam się po ostateczną diagnozę.... Jakież było moje zdziwienie kiedy lekarz powiedział, że jest złamanie. Dość dawny uraz, jednak mały odłamek kości nie zrósł się prawidłowo bądź odłamał i teraz uszkadza ścięgna... Decyzja  - operacja i usunięcie nieszczęsnej kostki :(
No proszę.... A jednak... Czyli urazu sobie nie wymyśliłam.... A zaczynałam już tak myśleć, że może ból mam urojony hihihi No, bo po tylu wizytach i wszyscy mówili, że nic mi nie jest...

Wróciłam z urlopu i od razu udałam się do przychodni. Tym razem z pełnym pakietem badań. Pokazałam je i lekarz aż rozdziawił gębę. To był ten sam lekarz, który zaproponował mi zażywać leki przeciwbólowe przed pracą. Ależ mu było głupio. Dopiero teraz skierował mnie do specjalisty na wizytę. Po kilku miesiącach walki w końcu się doczekałam.
W międzyczasie czekając na termin wizyty byłam na Emergency. Ból stał się nie do zniesienia, a znajoma pielęgniarka powiedziała, że tak mogę przyspieszyć sprawę. No i rzeczywiście pomogło :) Ale jest jeszcze jeden plus wizyty na Emergency. Pani doktor zrobiła jeden błąd pokazując mi dane w komputerze... Bo wcześniej ktoś kto opisywał mi zdjęcie rentgenowskie z listopada, napisał, że nie ma żadnego urazu. A tu ewidentnie było to samo co na zdjęciu z Polski. Nieźle. Wniosek jest jeden, prawdopodobnie wszystko skończyłoby się jeszcze przed końcem poprzedniego roku gdyby ktoś nie popełnił błędu opisując zdjęcie :(

Kilka dni temu dostałam nareszcie list z datą wizyty w klinice ortopedycznej. To już w następny wtorek... Zobaczymy jak mnie teraz potraktują...
Powiem Wam tylko, że nie zamierzam tego tak zostawić. Już kilka tygodni temu złożyłam skargę do przychodni o ich zaniedbaniu. Po raz, że popełniono błąd w opisie zdjęcia. A dwa, że lekarz rodzinny nie wysłał mnie do specjalisty. Wczoraj dostałam odpowiedź, że zwołali swoją komisję i teraz czekają na decyzję. No więc czekamy.... A póki co jestem na zwolnieniu już trzeci tydzień...


***


No teraz ciekawa jestem czy ktoś ponarzeka na służbę zdrowia w Polsce :)????